Yosemite i szacowny El Capitan

5.09.2014 piątek
z dedykacja dla Moniki Macka i Mihaua:) El Capitan

Wow! To co zobaczyliśmy rano w Yosemite przerosło nasze oczekiwania. Wszędzie naokoło pionowe strzeliste góry. My akurat byliśmy w dolinie, więc nie wiedzieliśmy w którą stronę się patrzeć. Nie pierwszy raz przecież jesteśmy w górach, ale to… Pionowe gładkie ściany granitu, długie w górę na kilometr. Na zdjęciach nie ma tego efektu, my tez patrzyliśmy przed przyjazdem do Yosemite na zdjęcia i mówiliśmy do siebie „góry jak góry”. Ale rzeczywistość okazała się zaskakująco wspaniała. Dodatkowo unosiła się tu niesamowita atmosfera obozowa. Wszędzie wspinacze, którzy ściągają z całego świata aby wspinać się na pionowe ściany w Yosemite. Ja tam ekspertem nie jestem, ale o górze El Capitan wszyscy wspinacze wyrażali się tu jak o najważniejszej górze na świecie. W sumie to trudno się dziwić skoro to ponad kilometr pionowej wspinaczki. Mimo dużej pokusy by zdobyc tą sławną górę postanowiliśmy podziwiać ją z dołu i dać szansę innym. I wcale nie chodzi tu o nasze umiejętności:) W końcu tyle dziś do zobaczenia a my jak zwykle w niedoczasie. Gdy się obudziliśmy Ziębów już nie było… Jak oni to robią?? Przecież dopiero 8:) Wykwaterowalismy się z naszego hotelowego namiotu (nasz z Walmarta zdecydowanie lepszy… i tanszy) i zjedliśmy sniadanie w samochodzie z widokiem na Half Dome. Dziś jemy zdrowo – same warzywka i owoce oraz wczorajsza pizza. Z pizza to niezła okazja była, bo w promocji kupiliśmy dużą, to starczyła nam nie tylko na wczorajszą kolację, ale jeszcze na śniadanie i lunch:) Ha! tacy jesteśmy oszczędni!

sniadanko

namioty z dzisiejszego noclegu


Jedzenie w stanach to zupełnie osobny temat. Po 2ch tygodniach jedzenia amerykańskich papek nasze brzuszki cierpią już bardzo i tęsknią za polską kiełbasą i chlebem. Bo w USA jest tak, że można zjeść fastfooda tanio i szybko, ale skutki tego są później fatalne. Podobnie zakupy w sklepie: można kupić tanio i dużo, ale jakiejś chemii wymieszanej z wodą i cukrem. Ojej, ile oni tu cukru dają do wszystkiego. W sklepach najwięcej miejsca jest na regały ze słodyczami: pączki ciasteczka, cukierki, batoniki… Zamiast soków i wody – słodzone napoje różnej maści.  Drugie miejsce to przetworzona żywność: z puszki lub zamrożona papka do podgrzania w mikrofali. Można też zjeść normalnie: iść na steka do restauracji lub kupić lepsze składniki i gotowac w domu. Ale to już jest dużo bardziej kosztowne, a w naszym przypadku gotowanie samemu nie wchodzi w grę (może w San Francisco). I jak tu nie być grubym, skoro szybko i tanio serwowane fastfoody są wszędzie (chyba po 1 na każdego obywatela), a z drugiej strony chyba nikt tu w domu nie gotuje więc  to wszystko się samo napędza. My mieliśmy już dość i nakupowalismy zielonej sałaty rzodkiewek pomidorków i takie to mielismy śniadanko. Raju, nigdy zielona sałata nie smakowała tak dobrze. Niestety warzywka to też nie taka oczywista sprawa, bo mimo że nieprzetworzone, to trzeba uważać, bo wiele z nich jest genetycznie modyfikowane. Ech, nie ma to jak jedzenie w Polsce.

Jedząc śniadanie zdecydowaliśmy, że jest tu tak fajnie ze zostaniemy jeszcze jedną noc. Poszlismy do centrum informacyjnego zapytać o najładniejsze punkty i o camping. Okazało się, że pola namiotowe są już prawie pełne, więc zanim zaczęliśmy się szwędac po Yosemite pojechaliśmy ogarnąć nocleg. Zupelnie przypadkiem trafiliśmy do Camp 4 pod El Capitan, kepmingu wspinaczy. Mielismy szczęście, bo sprzątnęliśmy jedno z ostatnich miejsc. Miejsce z klimatem, widoki wspaniałe, wydzielone miejsca na namiot i toaleta z wodą. Same luksusy. Do tego wszędzie ostrzeżenia przed niedźwiedziami i przykazy by jedzenie trzymać w specjalnie przygotowanych szafkach. Pod żadnym pozorem w namiotach, ani nawet w samochodzie, bo mogą się włamać i zdewastować auto. A to łobuzy!
nasz nowy domek


Rozstawiliśmy więc namiot i poszliśmy zwiedzać. Byliśmy pod El Capitan, kąpaliśmy się w przydrożnym strumyku (a woda była lodowata, jak to w górskim strumieniu), byliśmy nad jeziorem Mirror Lake, które wyschło i było łąką, skąd roztaczał się widok na Half Dome. Po drodze widzielismy ostrzeżenia o „Mountain Lion” – to chyba puma jest. W instrukcji co zrobić jeśli spotka się kotka ostatni punkt mówił: „If attacked fight back” (jeśli zostaniesz zaatakowany – walcz!). No to nieźle, nie wyglądało to jak żart, więc ja zaczęłam się oglądać za jakimś badylem, Bartus wyjął scyzoryk i przećwiczył parę ruchów. Ustaliliśmy plan działania na wypadek wszelki i uzbrojeni po zęby poszliśmy przed siebie... Nie spotkaliśmy nic oprócz zabawnych wiewiórek:)
Na koniec poszliśmy pod górę oglądać wodospad Vernal Fall. Wreszcie zrobiło się trochę chłodniej bo cały dzień zarówna (powyżej 33 stopni) i sucho. W nocy dla kontrastu temperatura spadała w okolice zera (albo my mielismy taki zimny namiot). Wodospad malusi, bo wody obecnie jest w Californi bardzo mało.  W ogóle gdzie się nie ruszyć to wszystko wypalone słoncem i poziom wody bardzo niski, a wszędzie ostrzeżenia o suszy i prosba o oszczędzanie wody. Vernal Fall to jeden z niewielu wodospadów, który obecnie w Yosemite nie wysechł. Wszystkie pozostałe, z których znany jest park (jak Yosemite Fall czy Bridveil Fall) wyschły i można oglądać jedynie gołe skały…  No nic, wrócimy tu na wiosnę.
El Capitan (1095 ściany od podstawy)
kapiel z rzeczce
widok na Half Dome

sarenki

tu trzeba znalezc konia:)

pułapka na misia, niestety nie wiemy jak działa

i ta skała nie spadnie??


Zmęczeni po całym dniu chodzenia pojechaliśmy do Curry Village na prysznic bo na naszym campingu tylko zlew. A że sucho wszędzie to i kurzyło się bardzo, więc my jak te dwa murzynki (bynajmniej nie od słonca). Prysznic był kradziony, więc wiadomo że najlepszy:) Potem chcieliśmy odwiedzić lokalny sklep wspinaczkowy, ale kolejka taka jakby tam cos za darmo rozdawali, więc poddaliśmy się. Na kolacje zjedliśmy pyszną rybe z puszki bez konserwantów i innych dodatkow (sprawdzaliśmy) i szczęśliwi że nie musimy dalej nigdzie jechać z wrażenia spaliśmy już przed 10. Ach, co to był za dzień!

Komentarze