Yosemite i szacowny El Capitan
Wow! To co zobaczyliśmy rano w Yosemite przerosło nasze oczekiwania. Wszędzie
naokoło pionowe strzeliste góry. My akurat byliśmy w dolinie, więc nie
wiedzieliśmy w którą stronę się patrzeć. Nie pierwszy raz przecież jesteśmy w
górach, ale to… Pionowe gładkie ściany granitu, długie w górę na kilometr. Na
zdjęciach nie ma tego efektu, my tez patrzyliśmy przed przyjazdem do Yosemite
na zdjęcia i mówiliśmy do siebie „góry jak góry”. Ale rzeczywistość okazała się
zaskakująco wspaniała. Dodatkowo unosiła się tu niesamowita atmosfera obozowa.
Wszędzie wspinacze, którzy ściągają z całego świata aby wspinać się na pionowe
ściany w Yosemite. Ja tam ekspertem nie jestem, ale o górze El Capitan wszyscy wspinacze
wyrażali się tu jak o najważniejszej górze na świecie. W sumie to trudno się
dziwić skoro to ponad kilometr pionowej wspinaczki. Mimo dużej pokusy by zdobyc
tą sławną górę postanowiliśmy podziwiać ją z dołu i dać szansę innym. I wcale
nie chodzi tu o nasze umiejętności:) W końcu tyle dziś do zobaczenia a my jak
zwykle w niedoczasie. Gdy się obudziliśmy Ziębów już nie było… Jak oni to
robią?? Przecież dopiero 8:) Wykwaterowalismy się z naszego hotelowego namiotu
(nasz z Walmarta zdecydowanie lepszy… i tanszy) i zjedliśmy sniadanie w
samochodzie z widokiem na Half Dome. Dziś jemy zdrowo – same warzywka i owoce
oraz wczorajsza pizza. Z pizza to niezła okazja była, bo w promocji kupiliśmy
dużą, to starczyła nam nie tylko na wczorajszą kolację, ale jeszcze na
śniadanie i lunch:) Ha! tacy jesteśmy oszczędni!
sniadanko
namioty z dzisiejszego noclegu
Jedzenie w stanach to zupełnie osobny temat. Po 2ch tygodniach jedzenia
amerykańskich papek nasze brzuszki cierpią już bardzo i tęsknią za polską
kiełbasą i chlebem. Bo w USA jest tak, że można zjeść fastfooda tanio i szybko,
ale skutki tego są później fatalne. Podobnie zakupy w sklepie: można kupić
tanio i dużo, ale jakiejś chemii wymieszanej z wodą i cukrem. Ojej, ile oni tu
cukru dają do wszystkiego. W sklepach najwięcej miejsca jest na regały ze
słodyczami: pączki ciasteczka, cukierki, batoniki… Zamiast soków i wody –
słodzone napoje różnej maści. Drugie
miejsce to przetworzona żywność: z puszki lub zamrożona papka do podgrzania w
mikrofali. Można też zjeść normalnie: iść na steka do restauracji lub kupić
lepsze składniki i gotowac w domu. Ale to już jest dużo bardziej kosztowne, a w
naszym przypadku gotowanie samemu nie wchodzi w grę (może w San Francisco). I
jak tu nie być grubym, skoro szybko i tanio serwowane fastfoody są wszędzie
(chyba po 1 na każdego obywatela), a z drugiej strony chyba nikt tu w domu nie
gotuje więc to wszystko się samo
napędza. My mieliśmy już dość i nakupowalismy zielonej sałaty rzodkiewek
pomidorków i takie to mielismy śniadanko. Raju, nigdy zielona sałata nie
smakowała tak dobrze. Niestety warzywka to też nie taka oczywista sprawa, bo
mimo że nieprzetworzone, to trzeba uważać, bo wiele z nich jest genetycznie
modyfikowane. Ech, nie ma to jak jedzenie w Polsce.
Jedząc śniadanie zdecydowaliśmy, że jest tu tak fajnie ze zostaniemy
jeszcze jedną noc. Poszlismy do centrum informacyjnego zapytać o najładniejsze
punkty i o camping. Okazało się, że pola namiotowe są już prawie pełne, więc
zanim zaczęliśmy się szwędac po Yosemite pojechaliśmy ogarnąć nocleg. Zupelnie
przypadkiem trafiliśmy do Camp 4 pod El Capitan, kepmingu wspinaczy. Mielismy
szczęście, bo sprzątnęliśmy jedno z ostatnich miejsc. Miejsce z klimatem,
widoki wspaniałe, wydzielone miejsca na namiot i toaleta z wodą. Same luksusy.
Do tego wszędzie ostrzeżenia przed niedźwiedziami i przykazy by jedzenie
trzymać w specjalnie przygotowanych szafkach. Pod żadnym pozorem w namiotach,
ani nawet w samochodzie, bo mogą się włamać i zdewastować auto. A to łobuzy!
nasz nowy domek
Rozstawiliśmy więc namiot i poszliśmy zwiedzać. Byliśmy pod El Capitan,
kąpaliśmy się w przydrożnym strumyku (a woda była lodowata, jak to w górskim
strumieniu), byliśmy nad jeziorem Mirror Lake, które wyschło i było łąką, skąd roztaczał
się widok na Half Dome. Po drodze widzielismy ostrzeżenia o „Mountain Lion” –
to chyba puma jest. W instrukcji co zrobić jeśli spotka się kotka ostatni punkt
mówił: „If attacked fight back” (jeśli zostaniesz zaatakowany – walcz!). No to
nieźle, nie wyglądało to jak żart, więc ja zaczęłam się oglądać za jakimś
badylem, Bartus wyjął scyzoryk i przećwiczył parę ruchów. Ustaliliśmy plan
działania na wypadek wszelki i uzbrojeni po zęby poszliśmy przed siebie... Nie
spotkaliśmy nic oprócz zabawnych wiewiórek:)
Na koniec poszliśmy pod górę oglądać wodospad Vernal Fall. Wreszcie zrobiło
się trochę chłodniej bo cały dzień zarówna (powyżej 33 stopni) i sucho. W nocy
dla kontrastu temperatura spadała w okolice zera (albo my mielismy taki zimny
namiot). Wodospad malusi, bo wody obecnie jest w Californi bardzo mało. W ogóle gdzie się nie ruszyć to wszystko
wypalone słoncem i poziom wody bardzo niski, a wszędzie ostrzeżenia o suszy i
prosba o oszczędzanie wody. Vernal Fall to jeden z niewielu wodospadów, który
obecnie w Yosemite nie wysechł. Wszystkie pozostałe, z których znany jest park
(jak Yosemite Fall czy Bridveil Fall) wyschły i można oglądać jedynie gołe
skały… No nic, wrócimy tu na wiosnę.
El Capitan (1095 ściany od podstawy)
kapiel z rzeczce
widok na Half Dome
sarenki
tu trzeba znalezc konia:)
pułapka na misia, niestety nie wiemy jak działa
i ta skała nie spadnie??
Zmęczeni po całym dniu chodzenia pojechaliśmy do Curry Village na prysznic
bo na naszym campingu tylko zlew. A że sucho wszędzie to i kurzyło się bardzo,
więc my jak te dwa murzynki (bynajmniej nie od słonca). Prysznic był kradziony,
więc wiadomo że najlepszy:) Potem chcieliśmy odwiedzić lokalny sklep
wspinaczkowy, ale kolejka taka jakby tam cos za darmo rozdawali, więc
poddaliśmy się. Na kolacje zjedliśmy pyszną rybe z puszki bez konserwantów i
innych dodatkow (sprawdzaliśmy) i szczęśliwi że nie musimy dalej nigdzie jechać
z wrażenia spaliśmy już przed 10. Ach, co to był za dzień!
Komentarze
Prześlij komentarz