Silicon Valey i legendarna A1 przez Big Sur

9.09.2014 wtorek

Ależ to szybko zleciało. A miało być tyle czasu na wszystko. Znowu wyjeżdżamy z poczuciem, że nie wszystko widzieliśmy. Jak to jest…?

Jest dowód, jednak się spotkaliśmy - ostatnie i jedyne zdjęcie pamiątkowe z SF

Przed 11 oddaliśmy klucze. Niezły system mają w tym mieszkanku. Właściciela nie widzieliśmy, wszelkie instrukcje dostaliśmy przez internet. Klucz był w skrzyneczce obok drzwi, do której wpisywaliśmy kod dostępu (wysłany wcześniej mailem). Tam też musieliśmy zostawić klucze. I już, ruszamy dalej.  Jeszcze tylko pamiątkowa fotka i w drogę. Przed odjazdem poszliśmy jeszcze nad ocean. Znowu wiało, znowu zimno, ale przynajmniej mało ludzi było. I widzieliśmy delfinki! To niesamowite zobaczyć je na wolności na falach przy plaży. Były też 2 lwy morskie (albo foki). Ha! Taka niespodzianka na koniec.

Pożegnalna fotka z San Francisco. Ani razu na plazy nie było słonecznie. A my mielismy się tam przeciez opalać....
Mało słonecznie jak na Kalifornie.... a od wiatru to sie nawet drzewa powyginały:)
Zanim ruszyliśmy dalej zatrzymaliśmy się na kawę w Starbucksie. Klasyk! Chodzimy tam tak często bo mają darmowy internet. Poza tym lubimy kawę, a to jedyna rozpoznawalna sieciówka o przyzwoitej jakości kawie. W pozostałych barach tylko przelewowa lura. A więc plan na dziś to Silicon Valley (Dolina Krzemowa) – wielka gratka zwłaszcza dla Bartusia. Sporo czasu straciliśmy w korkach i ogólnie zeszło nam się dłużej niż myśleliśmy (yyy, czyli jak zwykle), ale było warto. Widzieliśmy garaż (!), w którym powstał pierwszy prototyp HP, pokręciliśmy się po uniwersytecie Stanforda i odwiedziliśmy siedzibę Googla i Appla. Bartuś liczył na jakieś supertanie sklepy firmowe, ale nic takiego nie było. Google nie miał w ogóle (albo nie znaleźliśmy), a Apple miał, ale był drogi. To tyle jeśli chodzi o sprzęt komputerowy. Byliśmy też w siedzibie NASA, w centrum badań. Właściwie to przejechaliśmy obok, bo to placówka rządowa, i nie ma tam wstępu dla turystów. Szkoda, ale i tak hangary robiły wrażenie (na pewno większe na Bartusiu). Były ogromne, spokojnie zmieściło by się tam kilka Jumbo Jetów, albo i nawet promów kosmicznych.
Silicon Valley zaczelismy zwiedzac od garażu HP - no w sumie to garaz jak garaż....


dalej wizyta na uniwersytecie Stanforda, na wypadek "gdyby"
no i na campusie googla z darmowymi rowerkami


ooo jest nawet ulica gooooogla

i wreszcie campus Appla
który niczym nie róznił sie od wiezowców na Domaniewskiej...

no i prawdziwa gratka dla niektórych tutaj- NASA


Później niż zakładaliśmy ruszyliśmy w kierunku LA autostradą nr 1, która podobno ma wspaniałe widoki. To dlatego ze przebiega wzdłuż nadmorskiego pasma gór Big Sur, skąd roztacza się wspaniały widok na Pacyfik. Rzeczywiście, gdy dotarliśmy na skraj autostrady za Monterey widoki były fantastyczne. Niestety było już późno i coraz mniej było widać. Stwierdziliśmy ze widoki są tak piękne, ze warto jechać tu za dnia, wiec zaczęliśmy się rozglądać za noclegiem. Myśleliśmy ze zostanie nam spanie w samochodzie w jakiejś zatoczce (co w sumie nie byłoby takie złe), ale po drodze jakaś para z Polski powiedziała nam, że niedaleko jest park stanowy Big Sur gdzie mają pełno campingów. No i rzeczywiście, znaleźliśmy idealne miejsce, rzutem na taśmę, bo właściwie miejsc nie było, ale ktoś nie przyjechał po prostu. Rozbijaliśmy namiot po ciemku, i cieszyliśmy się ze znowu jesteśmy w parku. Te amerykańskie miasta jakoś nam nie służą, nie czujemy się tam bezpiecznie, jest tłoczno i brudno, no i brak tych widoków. To zabawne, ze bardziej obawiamy się innych ludzi niż dzikiego zwierza. Ale tak jest, nawet ludzie którzy się kręcą po parkach wydają się jacyś bardziej rozgarnięci i normalni. Tak jak się zastanawialiśmy i doszliśmy do wniosku ze w parkach to głównie biali ludzie, i to najczęściej turyści. O dziwo dużo Hindusów. Pełno też Chińczyków, ale Ci zawsze byli głośni i agresywni. Mało sympatyczni. Tak wiec znowu na łonie natury poszliśmy spać. Nawet prysznic był – luksus.





widoki na ktore czekaliśmy - Big Sur i słynna A1
jakos szybko się robiło ciemno wiec trzeba było zostac na kolejny dzien

most wiszący
nocleg nawet z prysznicem. Osobnym:) Na zetony:) wody starczało na 2 minuty, a automat z zetonami 100 m dalej:)

Komentarze