YOGA CLASSES IN CHICAGO




Wybrałam się na zajęcia fitness. Właściwie myślałam, że wybieram się na jogę. Nie jestem ani wielkim fanem ani przeciwnikiem. Wyszłam po prostu z założenia, że trzeba się poruszać, a w moim apartamentowcu organizują codziennie zajęcia sportowe już w cenie czynszu. I akurat wszystkie zajęcia mają „jogę” w nazwie. Okej, nie ma co wybrzydzać trzeba po prostu iść:) Zwłaszcza, ze Bartek w delegacji, to trzeba poznawać ludzi:)

Poszłam bez większego przygotowania, jakieśtam wyobrażenie o jodze mam, o zajęciach fitness też, wiec chyba nic mnie nie może zaskoczyć. Akurat… No w tych Stanach niby wszystko takie same, ale jakieś takie inne…. Kojarzycie amerykańskie filmy, jak na fitnessie zawsze jest jakiś „żandarm” albo „były marines” i opierdziela wszystkich, żeby ruszali swoje tłuste zadki. Nooo, myślałam, że tak w filmach tylko jest, ale te filmy na czymś jednak bazują…

przypomniała mi się taka scena:  https://www.youtube.com/watch?v=xAc1obfy4gU



Zajęcia odbywały się w małej salce fitness i gdy przyszłam idealnie na czas (co w moim przypadku jest wyczynem) byłam już ostatnia. Zostało 1 wolne miejsce w samym centrum na środku (ekstra wejście, nie ma to jak się skitrać w rogu, żeby nikt nie widział jak oszukuje przy ćwiczeniach:P). Dodatkowo wszyscy mieli swoje maty, a ja jedyna nie. Nie ma to jak się wtopić w tłum. Noo bez przesady z tym tłumem, sala też była mała. Wszystkich osób było 10 plus prowadząca, ale byliśmy upakowani jak śledzie. Na wejściu chciałam zagaić, rzucić jakimś żartem, że tytanem fitnessu nie jestem i że to moja pierwsza joga, wiec stanę sobie z boku i popatrzę. Yyy nikt tego nie złapał, dostałam miejsce na środku, wszyscy byli bardzo poważni, prowadząca gadała jak najęta, trochę sarkastycznie, wiec połowy nie rozumiałam. Nieee, właściwie to większości nie rozumiałam, dobrze że obok byli ludzie wiec mogłam podglądać co robią. Prowadząca wyrzucała z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego, że joga to będzie tylko na początku i tylko na początku będzie dla nas miła, potem będzie się nad nami znęcać, a potem znowu joga i będzie miło. Myślałam, że to jakiś żart, no wiecie  „na rozluźnienie”, ale byłam jedyna która, się zaśmiała (kolejny kwas), reszta poważna, skupiona, bo nie wiem, może oceny są na koniec? Bierzemy hantle, ja biorę te lżejsze co spotkało się z odpowiednim komentarzem, próbowałam obrócić to w żart, ale znowu pudło. Ta babka dalej gadała, ale już nie wiem co, bo Bartek zadzwonił, a akurat był na lotnisku i się nie widzieliśmy cały dzień, wiec chciałam szybko odebrać i powiedzieć ze „jestem na jodze, wszystko okej, pa”. No wiec odebrałam, i zaraz usłyszałam cisze na zajęciach, a potem komentarz prowadzącej, że dlaczego rozmawiam przez telefon jak ona do mnie mówi. Wow, poczułam się jak w szkole:) A reszta dalej poważna, wiec w popłochu rzucam tą komórkę, jakby to jakieś przestępstwo było co najmniej. No i teraz skupiona muszę być, bo już zostałam upomniana, mam miejsce na środku, moje żarty nie wchodzą, a na komentarz, że jestem pierwszy raz i mogę nie nadążać usłyszałam „słuchaj co mówię i wykonuj ćwiczenia, a będzie dobrze, nie patrz na innych bo oni robią źle”. Kolejny żart-nieżart, wiec się nie zaśmiałam. Teraz trafiłam, nikt tez się nie śmiał:) Więc się skupiam, nie rozumiem, więc patrzę na innych, myślę „kurde, może oni robią źle, i znowu dostanę uwagę”. Jestem w pozycji, psa, nie chyba koguta, nie teraz odwróconego precla. Obok mnie ambitna Chinka. Co najmniej jakby tu były jakieś zawody (szkoda, że mi nikt nie powiedział), jest najpilniejszą uczennicą w tej klasie, więc już wiem od kogo ściągać. Wszyscy poważni, a mnie się chce śmiać. Nauczyłam się nowego amerykańskiego: „giraffe your neck” – czyli wyżyrafuj swoją szyję. Więc jestem żyrafą w formie precla – niestety mam okulary, które ciągle mi się zsuwają z nosa, więc nie mogę podglądać Chinki (jednak to nie jest dobry pomysł przychodzić w okularach). 


1sze zajęcia z Jogi. Instruktor/ja. "To czym jesteś teraz?"

"Mieliśmy przybrać pozycję drzewa". "No ja jestem choinką"

No i rzeczywiście potem się zaczęło. Z jogą nie miało to nic wspólnego. Ręka noga mózg na ścianie, tempo 360, krzycząca prowadząca, ambitna Chinka po lewej,  i ja na środku. Dobra biegniemy. Co ja sobie myślałam, że przyszłam na to? Z tego wszystkiego, to chciało mi się znowu śmiać, ale nie było do kogo. W pewnym momencie chciałam zapytać towarzyszki obok ile to potrwa jeszcze, bo mogę nie dobiec, ale nie śmiałam przerywać „walki ze swoim własnym ciałem, które może więcej niż Ci się wydaje, bo twoje ciało jest mocne, tylko umysł słaby, a ty nie walczysz”. No tak, nie ma jak wyjść, nie ma jak oszukać jak się stoi na świeczniku, więc trzeba było walczyć by przetrwać. A Chinka obok jak na zawodach – deska, proszę bardzo,  barpees, potem pompki na jednej ręce, spoko. Może za mnie zrobisz? Normalnie jak robot. Chciałam jej nawet powiedzieć, że na koniec nie ma medali, ale przecież chodzi o walkę „ze sobą”. Więc ona walczyła, a ja się zastanawiałam co tam robię. Ale wszystko na poważnie:) Na koniec tak jak obiecała prowadząca znowu było miło. Przy rozciąganiu trzeba było objąć i pocałować swoje kolana (każde z osobna) i powiedzieć „kocham Cie” (do kolana). A jak nie zrobisz jesteś u pani! W sumie każdemu mojemu mięśniowi należy się medal, że się nie zerwał. Nie wiedziałam jak się zeskrobywać z podłogi. Dziś jestem jak kaleka i nawet leżenie mnie boli. Boję się iść na kolejną jogę. Na piątek zapisałam się na medytację (wow). Może to będzie coś dla mnie? Ale mam pewne obawy, że to jakaś podpucha.

Wish me luck! (Życzcie mi szczęścia) i kochajcie swoje kolana!

a wyglądało tak niewinnie



Komentarze

  1. No i to jest taka joga jaką lubię:) a jak poszły medytacje?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie poszły. Po pierwsze były o 8, więc ten plan od razu był skazany na niepowodzenie. Po drugie przez tydzień dochodziłam do siebie, i bałam się, że "medytacje" to tylko kryptonim kolejnego killera.

      Usuń

Prześlij komentarz