veni vidi vici
23.08.2014 bardzo dłuuuuga sobota
No i ruszyliśmy. Zaczęliśmy w chaosie, jak to my:) pakowanie rozpoczęliśmy w piątek o 11 wieczorem, bo musieliśmy się jeszcze ze wszystkimi pożegnać i lampion szczęścia puścić. Lampion wprawdzie okazał się niewypałem, ale wakacje zainaugurowaliśmy toskańskim winem na plaży z Gosią i Szymonem. Następnie tanecznym krokiem ruszyliśmy do domu, a że było już późno to spakowaliśmy się bardzo szybko. Parę rzeczy dopchnęliśmy jeszcze rano i w drogę. Wyszły nam 3 duże walizki, plecak i parę klamotów (naprawdę nie wiem jak to się stało :) ).
Jak u przeciętnych Polaków na wycieczce nie mogło zabraknąć kanapek z kiełbasą i jajka na twardo. To jajko trochę woniło, ale Bartuś się uparł. No nic… Przez ten pospiech pewnie nie wszystko spakowaliśmy, ale tu tez są sklepy, najwyżej coś sobie dokupimy. Na lotnisko ruszyliśmy po 10, Szymon był punktualnie, my za to trochę nie. Na lotnisku pożegnała nas zwarta ekipa jak na zdjęciu niżej.
O 12:05 siedzieliśmy już w samolocie do Londynu. Jakoś tak nie spieszyliśmy się bo byliśmy niemal 2 godziny przed odlotem. Dlatego zdziwiliśmy się ze przy checkinie dostaliśmy jedne z ostatnich miejsc osobno w różnych rzędach, a jeszcze bardziej gdy przy wejściu na pokład okazało się, że mieli za dużo osób na pokład i grupka 10 pechowców stała przed wejściem i czekałam na werdykt – jadą czy nie… Niby słyszeliśmy o takich praktykach linii, ze sprzedają więcej miejsc na lot niż jest możliwości bo zawsze ktoś się nie stawia. Ale nie widzieliśmy tego z tak bliska – dobrze ze nie trafiło na nas. Do Heathrow 2,5 godzinki z półgodzinnym opóźnieniem, byliśmy o 2 czasu lokalnego. Na przesiadkę do Vancouver mieliśmy całe 3,5 h i zastanawialiśmy się co my przez tyle czasu będziemy robić. Myślałam że zdążymy zobaczyć Big Bena, ale na szczęście nie wychodziliśmy z lotniska. Okazało się, że sprawy logistyczne zajęły nam cały ten czas. Heathrow jest ogromne! To jak małe miasteczko lotniskowe z własnym systemem komunikacji. Najpierw z samolotu do terminalu podjazd autobusem (pasy, światła, ronda). Pozniej zmiana z terminala 3 na 5 kolejnym autobusem który jechał tym razem tunelem. Nastepnie w obrebie terminala zmiana z bloku A na C kolejką. Uff jesteśmy… do odlotu 20 min... Bartuś był zachwycony rozmiarem samolotów, fotografował się z airbusami i jumbojetami.
Udalo się, lecieliśmy takim właśnie 2piętrowym jumbojetem. Wylecielismy przed 6 wieczorem czasu lokalnego znowu z opóźnieniem. 9,5 godziny lotu. Przespalismy się może 2 godzinki bo dziwnie tak spac jak za oknem cały czas widno. Mielismy jedne z ostatnich miejsc na srodku tuz przy toaletach (co miało swoje plusy i minusy). Widzieliśmy Grenlandię z góry:) i odpadające kry z lodowca.
porcja samolotowego jedzenia
Na miejscu w Vancouver wylądowaliśmy o 19tej czasu lokalnego. Lecimy i lecimy a tu dopiero wieczor:) Pierwsze wrażenia po przylocie? Jejku jak tu cicho i pusto. Na Heathrow straszny tłok i harmider, a tu tak spokojnie. Druga rzecz to publiczne toalety. No jak tu skorzystać, skoro szpary w drzwiach między zawiasami na 2 palce. No głupio tak się spotkać z kimś wzrokiem w takiej chwili… Ale tam chyba to nikomu nie przeszkadzalo. Mam nadzieje ze takie toalety tylko na lotnisku były:) a w tych toaletach zawsze woda, taki spadek po brytyjczykach, ale po naszemu to takie wrazenie jakby kibel był zapchany, dziwnie:) Na miejscu czekał na nas wujek z Jordanem, pózniej poznaliśmy tez Denisa. Wujek zapakował nas do swojego ogromnego Dodga i pokazał trochę miasta. Góry nad miastem, pełno mostów i przestrzeń. Jeszcze fotka na tle autobusu i jedziemy do domu. Poczulismy się jak u siebie, wujek przywital nas polską kielbasą. Bardzo, bardzo dobra:)Zyjemy jeszcze tylko emocjami ze spotkania z rodziną, ale już padamy ze zmęczenia. Spać poszliśmy po 12 w nocy tu, więc w Polsce było już po 9 rano. Długi dzień…
Dziw wstaliśmy o 6. Czujemy się zmeczeni jak po weselu. Jeszcze krótkie ogarnianie i wychodzimy na miasto:) Zobaczymy co pokaże nam dziś Vancouver
Komentarze
Prześlij komentarz