CZY TRZEBA ZAWSZE OSZCZĘDZAĆ? O WYPRAWIE DO IKEA...

Oczywiście ze trzeba, przecież to jedna z podstawowych zasad ekonomii. Czasem jednak ma to swoje podwójne dno i koszty znacznie przewyższają to, co chcieliśmy oszczędzić:) 
Ech, nie sposób ustrzec się na początku wszystkich błędów, właściwie jest to koszt przystosowania się do nowego miejsca. Czujemy się jak upośledzeni. Więc zwyczajowo płacimy więcej, a standardowe czynności zajmują nam znacznie więcej czasu niż powinny. Tygrysami Europy to my nie jesteśmy:/ Frustrujemy się tym czasem i wyglądamy wtedy jak w tych kreskówkach, gdzie bohaterom robi się czerwona twarz i para wychodzi z uszu (if you know what I mean:) Ale jak się później ochłonie, to nawet można się z tego pośmiać.

Tak było jak robiliśmy zakupy spożywcze w Wallmarcie. Nasze pierwsze spożywczo chemiczne zakupy do domu... nie mielismy nic - nawet soli. Więc jak jest milion decyzji do podjęcia (ojej, co kupić, co kupić, mamy godzine, a tu żadnych znanych marek, i te ilości, a sklep ogromny, ze samochodem można po nim jeździć:) i milion rzeczy do kupienia, i sam juz nie wiesz co jest pilniejsze - makaron, płyn do naczyń, a może mąka i olej, to łatwo o pomyłkę. No i pamiętajmy o tym "oszczędzaniu", wiec staraliśmy się w tym chaosie jeszcze nie oszaleć i nie wydać wszystkich pieniędzy. Ahahaha, no i w takiej sytuacji przychodzi z pomocą mój mąż. Poświeciłam chwilę na wybór oliwy z oliwek. Noooo, żeby była extra virgin, włoska, żeby była w ciemnej butelce, najlepiej plastikowej (bo kto to bedzie nosił), chciałam małe opakowanie na początek i przejrzałam kilometr produktów na półce, żeby nie przepłacic. Mówiąc krótko, chwilę mi to zajęło. Wreszcie mam, ale wtedy pojawia się ON - cały na biało mój "Mąż Dobra Rada". Szybkim ruchem wyrzucił moją oliwę z koszyka i przytachał jakąś inną twierdząc, że jest lepsza i TAŃSZA (słowo klucz tutaj). No ok, ani nie miałam czasu, ani ochoty się spierać. W końcu to tylko oliwa. Tego dnia kupilismy pewnie ze 100 artykułów, więc pomyślałam ze Bartuś ma silne argumenty skoro tak szybko zastąpił mi tą oliwe i już jej nie sprawdzałam. Anyway, 2 dni pozniej robiłam sos vinegret i dolewałam oliwy. Była dziwna. Nie wiem czy tańsza, ale była duża w białej szklanej butelce. I okazała się być olejem roślinnym z dodatkiem oliwy. Ta przynajmniej była extra virgin (ten dodatek). Ahahaha,  no koń by się uśmiał, i teraz to nawet ja, ale jak sie zorientowałam, to Bartusiowi na pewno nie było do śmiechu:P Więc nasze oszczędzanie skończyło się tym, że kupiliśmy olej w cenie oliwy z oliwek (uważam to nawet za wyczyn), a oliwe poszłam wczoraj kupić sama - juz bez doradcy:)

Innym razem, całkiem niedawno, w minioną sobotę tez chcieliśmy oszczędzić. Ta sprawa jest akurat bardzo świeża, wiec jeszcze nie jest mi tak do śmiechu, ale powoli nabieram dystansu:) Była sobota rano kiedy postanowilismy poznać okolicę. Poszliśmy na spacer nad jeziorem - może i była brzydka pogoda, ale jezioro rozmiarów morza jest całkiem inspirujące nawet w taką pogodę. A jak się zastanawiacie czy na jeziorze są duze fale, to odpowiedz brzmi tak. Czasem wyglądają jak fale na morzu. Pięknie. 
oj wieje...

podtopiło nas troszke, gdzie ta plaza?
uwaga, to jest MAŁA kawa americano jakby ktoś pytał

Potem zaczęło padać, najpierw trochę, potem bardziej, wiec spacerowanie tez było mało przyjemnie. A Bartuś w trampkach. Usiedliśmy na kawie i ustalilismy, że skoro i tak nic nie pozwiedzamy to skonczmy urządzać nasze mieszkanie. w koncu brakuje nam kanapy i całej masy niezbędnych akcesoriów domowych. Więc zapadła decyzja - jedziemy do IKEA. Byliśmy tam 2 razy, za kazdym razem samochodem z szefem Bartka Angelo i nie była to krótka przejażdżka (jakies 45 minut). To prawie 40 km za miastem. No ale sprawdzilismy Googla i wyszlo nam jakies 1,5 godziny kombinowanym transportem publicznym. Dobra jedziemy, co mamy robic. Przynajmniej w autobusie nie pada, pogadamy, bedzie miło i przyjemnie...... Taaa... 
Zaczeliśmy od podróży autobusem, który dowiózł nas do niebieskiej linii metra, która to miała dowieżć nas do kolejnego autobusu, ale... po drodze metro się zepsuło (podobno czesto się tu zdarza, na 5 razy jazdy niebieską linią ze 4 coś było nie tak), był chaos, coś bełkotali z głosników i nie wiedzielismy co się dzieje, ale skoro wszyscy wysiedli to poszliśmy za tłumem. Później okazało się, że na pewnym odcinku funkcjonuje komunikacja zastepcza, wiec ostatnie 3 stacje metrem pokonaliśmy autobusem. Mniejsza o szczegóły, ważne ze do przodu!  Oczywiscie kilo ludzi na jeden autobus. Wiec nie zabraliśmy się pierwszym i tak dalej i tak dalej. No nic, dojechalismy do konca niebieskiej linii, a to była połowa trasy dopiero, minęło już te 1,5 godziny, było zimno, lało, i nikt nie potrafił powiedziec gdzie jest kolejny autobus. Po dłuzszej chwili znależliśmy, był w innym miejscu niż miał być i o innym czasie, bo tu w sumie nie ma rozkładów, a google kłamie (it's official)! Wiec pojechalismy dalej na jakies totalne zadupie i przedmiescia. Google kazał nam wysiasc na przystanku w szczerym polu i teraz juz jedyne 10 minut na piechote. Przypomne ze lało. A Bartek w trampkach. A Stany nie są przyjazne dla pieszych. W sumie w centrum Chicago to nawet jest okej dla pieszych, samochod to by stał nam tylko w garazu, ale na przedmiesciach nie ma juz nawet chodników na poboczach. Wiec leje, a my te 10 minut na azymut do IKEI pręciutko skacząc miedzy kałużami. No nie udało się, 10 minut nie trwało 10 minut, a jak dotarlismy to wyglądaliśmy jak wymoczki. Ale nic to, Wazne ze jestesmy - zajęło nam to w sumie jakies 3,5 godziny (w jedna stronę), ale nie myślmy jeszcze o powrocie. W koncu przed nami zakupy:) A potem jakoś to będzie. Stwierdziliśmy, ze jak juz tyle jechaliśmy to głupio będzie wracac z pustymi rękoma. Oczywiście! Bartek chciał napchać 2 torby z IKEA, ale przypływem rozsądku zmieścilismy się w jedną. I to był i tak poroniony pomysł wracać z tym zakupami, bo było tak samo jak w pierwszą stronę tylko gorzej i jeszcze z zakupami:)
jeee dotarliśmy. Nie wiadomo czy się śmiać czy płakać... pod Ikea było nawet kawałek chodnika
a samochodem to tylko pół godziny:)

Wyszliśmy ze sklepu o 8;30. Droga powrotna taka sama tylko w drugą stronę. Spoko, już wyschlismy, wypilismy herbate, nabralismy supermocy no i mieliśmy specjalny amulet - zakupy z IKEI. Teraz wiemy juz jak to działa, nie damy się tak łatwo podejsc. Wyczytaliśmy, ze jest jakis lokalny autobus (Shuttle bus) kursujący po tym zakupowym kompleksie na przedmiesciach. Nic pewnego, ale jakby nas mogł podwiezc do centrum handlowego, skąd odjezdza nasz autobus 606 do niebieskiej linii metra, to by nam zaoszczedziło tych "10 minut" w deszczu. Nie trzeba nas 2 razy przekonywac. Nie wiedzielismy za bardzo na co czekamy, ale po 20 minutach to cos przyjechalo. No wspaniale, tak to mozna podrozować. Wybiegliśmy na ulice, zeby go zatrzymać, (zgadnijcie, oprocz nas nie było nikogo, bo NIKT nie podrozował komunikacja miejską  - i to w taki dzien), przez tą krotka chwilę zdąrzylismy zmoknąć, ale szczęśliwi wsiadamy do środka...


... okazało się ze jedzie w przeciwna stronę i tam konczy kurs, i dzis to już ostatni autobus i wiecej nie bedzie. Dobranoc. Miłego dnia. Uśmiech. I pojechał:/ A my stoimy jak te kołki. No dobra, to może Uber, podjedziemy do tej niebieskiej linii albo chociaż na ten przystanek 606, z ktorego wysiedlismy (ten w szczerym polu, ale przynajmniej wiemy gdzie on jest). Więc opcja do niebieskiej linii to ok 25 dolarów, a na przystanek 10 dolarów (5 minut samochodem). I NAGLE pojawiła się opcja na oszczędzanie. Baruś zaczął coś kręcic, ze tu pewnie nie przyjedzie, a  25 to drogo, a 10 dolarów za 5 minut to sie nie opłaca, ze w sumie to nie było tak daleko (!) i ze damy rade. Ech, no nic. No moze nie przyjedzie - nie wiem. Leje jak z cebra. Ja tam mam trzewiki, ale jak Bartek chce isc to dobra - wracamy. No wiec, te 10 minut, co to zajmuje wiecej, przeszlismy w deszczu na piechote, tylko z bagazem:/ Do czasu jak dotarlismy na przystanek moje buty skorzane tez chyba zaczely przemiekac. Bartka nie pytałam, ale widziałam ze przestał omijać kałuże. Na przystanku nie było daszka. Nie było tez rozkładu. Ani nikogo innego. Google pokazał ze autobus zaraz bedzie. Kłamał. Nie było go 20 minut.... Deszcz dalej padał, ale twardo wracamy dalej komunikacją. Dojechalismy do niebieskiej linii. Teraz było gorzej bo bylo mokro, zimno i bagaze. Czekamy na metro na naziemnym przystanku. Moze nie pada na głowe ale wieje. No a jak my mokrzy to zimno podwojnie. Obok były nawet "podgrzewacze", ale z informacją, że włączają je od 1 listopada. Nie no, jasne.  Po 15 minutach przyjechalo metro z komunikatem ze nie jedzie dalej, i jest komunikacja zastępcza. Fajnie ze tu czekamy i nikt nam nie powiedzial. A teraz jest milion osob ktore przyjechały z lotniska tym metrem i ten tłum probuje wejsc do autobusów zastepczych. Oczywiscie z tymi bagazami nie bylismy zwinni a zanim się zorientowalismy ze metro nie jedzie to zostalismy w tyle stawki. Dla nas autobusu nie starczyło. Była juz chyba 11 w nocy. W koncu po jakimś czasie przyjechał. Potem dojechalismy niebieską linia do czerwonej. Potem juz tylko 10 minut piechotą do domu. Juz nam nie przeszkadzało ze pada. Powrot zajął około 4h:) Total ok 7-8 godzin w komunikacj i ze 2-3 w sklepie. Sprobujcie to pobić!

Mamy silne postanowienie ze nigdy więcej IKEA transportem publicznym. Teraz zamowimy wszystko online. Jedyne pocieszenie było dla nas takie, ze mogliśmy wygrzać zziebniete zadki w jacuzzi. Ale jak IKEA to tylko samochodem. Chociaz jak na to patrze z perspektywy cała wyprawa stała się dla nas jak "rytuał przejscia". Zadne słowa nie opisza tego co przezyliśmy. Nie zrozumie ten kto nie przezył. Jak Erasmus, albo podroz do Indii. Wystarczy tylko spojrzenie i wiesz.

zasłużony relaks, ale nie wiem czy pomogło bo Bartek chyba się przeziębił:(


I nie trzeba zawsze oszczędzać jednak:) Chociaż Bartuś mi tu krzyczy zza ramienia, że trzeba zawsze.
Ech rozsądku, gdzie jesteś!

PS. Bartek stwierdził ze trzeba jakoś wysuszyć te mokre rzeczy, więc po dniu pełnym wrażeń wstawił suszarkę. Była prawie 1 w nocy, suszarka obudziłaby umarłego, i jeszcze nikt nie umiał jej wyłączyć. Cykl trwał jakąś godzinę. Potem się okazało, że wystarczyło otworzyć drzwi. Ech... Ciekawe czy sąsiadów też obudziła.

Komentarze