MIAMI ACH MIAMI!


Miami, Miami... i po Miami. Czas szybko leci i wakacje na Florydzie są już tylko wspomnieniem. Wróciliśmy cali i zdrowi... (nie licząc spalonego nosa, kilku bąbli od chodzenia, siniaka na kolanie i odrapań na kończynach niewiadomego pochodzenia). Jak było? Jednym słowem było CIEPŁO! wspaniale też, ale największa różnica jest taka, że było przyjemnie ciepło. Ach... myślałam, że wypad do cieplejszej strefy pomoże nam przetrwać zimę, ale jest chyba gorzej. Własnie sobie uświadomiłam że jest już marzec a tu żadnych perspektyw na wiosnę i cieplejsze dni... Smuteczek:(


Anyway, kilka słów o Florydzie - przede wszystkim widzieliśmy zaledwie mały wycinek. 3 dni w Miami, 1 w Everglades i 2 na Keys Florida. Mam tonę zdjęć i filmów i postaram się z tego zmontować jakiś ciekawy materiał. Wakacje mogę zaliczyć do udanych, bo jesteśmy strasznie zmęczeni, i teraz przydałby się urlop po urlopie. Dziennie robiliśmy ok 20 km pieszo:) Nic dziwnego, że obtarłam sobie stopy. Teraz czas na relaks! W takich momentach najbardziej doceniam, że nic nie muszę:) Biedny Bartek, on musi! Przylecieliśmy we wtorek o 8;30 rano i prosto z lotniska Bartek do pracy a ja na hiszpański. W cienkich bucikach i cienkiej kurteczce. Dobrze, że w ogóle mieliśmy je ze sobą, bo na Florydzie były totalnie zbędne.

Po lewej Miami, po prawej wyspa połączona z lądem mostami - Miami Beach

Samo Miami przyjemnie nas zaskoczyło. Wszyscy nas raczej ostrzegali, żeby nie spodziewać się za dużo i 3 dni w mieście to trochę strata czasu. Ale dla nas było nawet za mało. Nie zdążyliśmy nawet poleżeć na plaży... Jak to możliwe? nooo kiedyś trzeba było zrobić te 20 km. Po pierwsze Miami jest bardzo rozległe. Jest część "miejska" na stałej części lądu i to własnie jest Miami właściwe. Jest też część "wakacyjna" na wyspie połączonej ze stałym lądem licznymi mostami i to własnie jest Miami Beach. Niby razem, ale osobno. Miasto w mieście. Ale rzeczywiście na miejscu widać różnicę. Miami Beach to przede wszystkim plaże, kilometry plaż. I cały biznes zorganizowany pod plażujących. Jest więc infrastruktura turystyczna, hotele, restauracje, leżaki na plaży, bary, sklepiki. Wszystko przygotowane do wydawania pieniędzy. Jak w nadmorskim kurorcie. Z tą  różnicą, że Miami Beach jest duuuużo większe niż przeciętny kurort. Sama plaża ciągnie się na długości 10 mil. Szybkim tempem to ponad 3 godziny marszu. Nawet nam nie udało się być wszędzie. Zeszliśmy najwyżej połowę. A podobno w północnej części mają "piękną" plaże dla nudystów. Okazało się za daleko tym razem:) W Miami Beach jest też pełno rezydencji na pokaz, drogich domów i apartamentów. Po ulicach jeżdżą Lamborgini, jest pełno "pięknych ludzi" zrobionych od stóp do głów, którzy albo są bogaci albo chcą wyglądać jakby byli. Ciągle ktoś coś kręci, nie wiesz czy to lokalny celebryta, czy początkujący youtuber. Masa wonnabies czekających, aż ktoś ich odkryje, albo szukających sponsora... W sumie, to nie całe Miami Beach jest takie tylko "pewne" miejsca. Jednym z nich jest znana dzielnica Art Deco, wpisana chyba na listę amerykańskich zabytków z budynkami z lat... 50 tych:) 1950tych. To tam jest największy wybieg i miejsce gdzie trzeba być. Pełno tam też turystów, więc mikstura jest nawet zabawna.
Miami Beach - Mid & North Beach

Ocean Drive w dzielnicy Art Deco w Miami Beach

Przejazd z Miami do Miami Beach zajmuje około 30 minut. Do tego korasy, bo ilość dróg ograniczona. Komunikacja miejska dosyć słaba, aczkolwiek plusem są darmowe wagoniki. Ale to już chyba dla wytrawnych tubylców, bo trzeba wiedzieć gdzie. I kiedy, chociaż tego to pewnie nikt nie wie.. Będzie, kiedy będzie. Jak w Chicago. Pewnie dlatego poruszaliśmy się najczęściej pieszo.... Miami kontynentalne to po prostu duże miasto. W Downtown pełno wieżowców (chociaż nie tak dużo jak w Chicago), deptak nad rzeką, dzielnice mieszkalne biedniejsze i bogatsze. I jak w każdym mieście wiele atrakcji do odhaczenia - dzielnice, wystawy, muzea, atrakcje. Wybraliśmy zaledwie 2 propozycje z całej palety jaką oferowało Miami. Nie dało się być wszędzie, a i tak żałowaliśmy że nie jesteśmy na plaży. W sumie co się dziwić, jak byłam w Sopocie to też wolałam spacerować po plaży niż odkrywać uroki Parku Zdrojowego. Bo największym atutem Miami jest plaża. I palmy. I ciepło. Warto zapłacić więcej za nocleg w Miami Beach. I warto iść na plaże. Rzekłam:) Wrócimy tam chętnie.

Pełno kolorowych budek z ratownikami. I mają takie czerwone boje jak w filmach:)

Palmy są fajne nawet w nocy bo są podświetlane:)

Zmontowałam kilka ujęć z pierwszego dnia. Ruchome obrazki mówią więcej niż zdjęcia. Łaziliśmy wtedy bez żadnego planu i cieszyliśmy się palmami. Jutro napiszę więcej o tym co w Miami jest do "zrobienia" i wrzucę kolejny film. Miłego oglądania


Komentarze