NORMALNE ŻYCIE


Metro działa nawet przy -20. Ta część metra to The Loop. Jak widać między budynkami. Czego nie widać, to że jest na wysokości 2 piętra na żelaznych filarach Dobrze, że nie jeździ pod naszymi oknami bo jest przeraźliwie głośne

A jednak można się szybko przyzwyczaić do nowego życia. Praca, dom, znajomi, i nie ma kiedy usiąść do napisania paru słów. A w ostatnim czasie sporo się działo i już nawet nie wiem od czego zacząć.

Po pierwsze kojoty - jednak widzieliśmy tego kojota, one tu są! Na początku to nawet zabawna była ta wiadomość, bo to takie "egzotyczne" zwierzęta. Ale jak poszliśmy na spacer i biegał taki bezpański, to przestało mi być do śmiechu. W sumie nie był nami zainteresowany, pobiegł w swoją stronę, my poszliśmy dalej, ale i tak szok i niedowierzanie. Jak to! naprawdę? Jeszcze Bartek próbował mnie uspokoić (bo wskoczyłam na ławkę, jakby to miało pomóc...), że to lis (ahahaha, lisa z kojotem pomylić...). W sumie dla mnie żadna różnica - lis czy kojot na spacerze w centrum miasta to nie jest normalne. Potem dla pewności zaczęłam czytać o tych kojotach. I to był ON! trochę jak wychudzony średniej wielkości pies, pysk jak u wilka i ogon jak u lisa. Do tego przeczytałam o ostatnich atakach kojotów na ludzi i już zupełnie przestało mi być do śmiechu... Jak ktoś ma czas zapraszam do lektury:
Nooooo spodziewałam się strzelanin, porwań, rożnych rzeczy, ale nie że będę bała się iść na spacer bo grasują kojoty! Co więcej, rozmawiałam z Amerykanami, i mówili mi, że nie ma co się obawiać, bo kojoty w okolicy jeziora są już od dawna. <wow> Że sami często je widywali w rożnych porach roku, zwłaszcza po zmroku. Mają bazę w parku niedaleko Navy Pier (to koło nas) a może gdzieś jeszcze. I że zazwyczaj nie są groźne, a teraz są po prostu głodne. Yyyyyyy... nie wiem co powiedzieć... Jakoś mnie to nie uspokoiło.... Chyba już nigdy nie pójdę na spacer sama nad jezioro....

Po drugie pogoda - jest zimno. I ponuro i brzydko. Wszyscy nas ostrzegali, że styczeń i luty będą słabe. Niektórzy straszą, że słabo będzie do czerwca, ale to NA PEWNO kłamstwo:)
mgliście
Po trzecie czar świąt dawno prysł, za to w sklepach królują walentynki. Dekoracje i słodycze dla zakochanych opanowały półki już od połowy stycznie. Widziałam już tez króliczki wielkanocne. Amerykanie wychodzą z założenia że jak cos jest dłużej w sklepie to więcej kupisz:) Dla mnie szaleństwo w styczniu jajka malować ale co kto lubi...
Walentynki pełną parą

Po czwarte byliśmy w teatrze broadwayowskim i to było zupełnie nowe doświadczenie. Mam wiele myśli na ten temat, bo było trochę inaczej niż w Polsce i napiszę o tym coś osobno (tak mam w planach, ale może mi gdzieś wylecieć wiec przypominać!)

The Nederlander w Chicago

Po piąte przez dziesiąte to jestem całkiem pochłonięta życiem tutaj:) zaczęłam naukę języka hiszpańskiego, rozpoczęłam wolontariat w Lakeview Pantry i jestem w rekrutacji do 2ch kolejnych. Rekrutacja co najmniej jak do pracy z badaniami lekarskimi i wieloma etapami. Może to i dobrze, przyda mi się takie doświadczenie jak już będę tej pracy szukać. Napisze o tym kiedyś osobno. Oprócz tego mam nową koleżankę, która jest dokładnie w takiej samej sytuacji jak ja. Więc mamy dużo wspólnego i intensywnie eksplorujemy miasto. Bo w grupie raźniej. Mieszka w naszym budynku, jest ze Szwecji a jej mąż pracuje z Bartkiem. Więc mam wesołą kompankę i teraz mniej czasu. Poza tym codzienne aplikuję ćwiczenia, żeby wyglądać normalnie po tym modyfikowanym, amerykańskim jedzeniu. Dobra - wiadomo, że nie codziennie, ale lepiej zabrzmiało:P Co jeszcze? Nadal wyposażamy mieszkanie - ostatnio nabyliśmy nową zasłonkę do prysznica, i kilka, jak to Bartek mówi, "domowych pierdół", które sprawiają, że dom jest domem. Najwięcej czasu zajmuje wyhaczenie okazji i dopasowanie do reszty. Wiadomo... Czasem zdarzy mi się też odpocząć - byliśmy we wspomnianym teatrze, odkryliśmy lodowisko w kształcie drogi mlecznej i pokazałam Bartkowi delfiny w Shedd Aquarium. Byliśmy wreszcie na nocnej balandze ze znajomymi. Do tego poznaliśmy prawdziwą Polonię!  Ach, nie wierzyłam że nam się to uda. Bo jedno to widzieć Polaków na ulicy a drugie nawiązać bliższą relację. To nie był nasz cel, tak po prostu wyszło. Udało nam się uczestniczyć w kolędowaniu, a nawet dwóch. Niesamowite doświadczenie domu poza domem. Mieliśmy szczęście poznać fantastycznych ludzi, którym udało się kultywować polskość w najlepszym wydaniu. Takiego kolędowania nie przeżyliśmy nigdzie w Polsce. Ponad 40 osób w domu, orkiestra z 10 instrumentów, nawet wiolonczela i kolędy jakich w życiu nie słyszałam. W sumie żadne słowa tego nie oddadzą. I to wszystko znajomi króliczka, żadna profesjonalna grupa. Ot, spotkanie znajomych. Mamy się tu czego i od kogo uczyć! Myślę, że to była jedna z szybkich lekcji pod tytułem "patriotyzm".

Ribbon Icering in Millenium Park

Art Institute w Chicago

Wow trochę tego się nazbierało, a przecież to nie wszystko. Minęło niecałe  2 tygodnie jak tu jesteśmy... Dziś już nie napisze więcej, bo własnie miałam szczepionkę na grypę. Potrzebne do wolontariatu w szpitalu. Tylko nikt mi nie mówił, że po szczepieniu ręka boli. Wiec ściskam Was mocno, a jutro napisze więcej o pogodzie, bo mnie tak coś zainspirowały te chmury:)

Komentarze