MEAN GIRLS W NEDERLANDER THEATER

Pisałam ostatnio skąd się wziął Broadway w Chicago a dziś trochę więcej o jednym z teatrów i sztuce na którą się wybraliśmy. Jest nawet relacja filmowa:)




Nie mogliśmy sobie odmówić tej przyjemności i nie wybrać się na jedno z przedstawień Broadway'u w Chicago. Poszliśmy do The Nederlander Theater na sztukę Mean Girls. Już sam teatr robi wrażenie. Jak na amerykańskie standardy jest niemal zabytkowy, bo z początku XIX wieku, a dodatkowo dopiero co przeszedł renowacje. Wnętrza są bardzo eleganckie, wszędzie dużo pluszu i rokokoko maroko. To chyba po to, aby podkreślić korzenie antyczne i wielowiekowe tradycje:) Przeważają czerwień i złoto - jest naprawdę „na bogato”. Co ciekawe teatr pod  obecną nazwą jest dopiero od 2019 roku, wcześniej nazywał się The Oriental Theater (Teatr Orientalny) co koresponduje z wystrojem.



Sama sztuka bardzo przyjemna. Powstała na podstawie filmu o tym samym tytule i opowiadała o losach nastolatków w amerykańskiej szkole średniej (highschool). Dzięki temu dowiedzieliśmy się czegoś więcej na temat tutejszej klas społecznych i zasad... Ale wracając do sztuki - dynamiczne dekoracje wykorzystujące najnowsze technologie, piękne głosy i wspaniałe układy choreograficzne. Byliśmy pod wielkim wrażeniem całego show i wspaniale spędziliśmy czas. Jednak oboje z Bartkiem stwierdziliśmy zgodnie, że także nasze rodzime produkcje w ROMIe nie mają się czego wstydzić. „Piloci” nie odstawali w żadnym aspekcie. Możemy być dumni, że w Polsce prezentujemy równie wysoki poziom. Może nawet wyższy. Dobra.... jak na razie "Piloci" są nie do przebicia:)


To co jednak dostarczyło nam największych emocji w teatrze to nie sztuka, ale cała atmosfera dookoła. Amerykanie zupełnie inaczej traktują teatr i zupełnie inaczej się w nim zachowują. Dla nas wiele rzeczy nie do pomyślenia i nie do przejścia. Niektóre zachowania trochę nas irytowały, inne dziwiły. Pewnie można się przyzwyczaić, ale na początku był szok i niedowierzanie. Szkoda, bo na koniec trochę zabiera to uroku i powagi samej instytucji. W Polsce jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że wyjście do teatru jest czymś odświętnym. I nie chodzi mi o to, że rzadko chodzimy (może też o to...) ale o to, że zachowujemy się tam inaczej niż np. w kinie. Założenie garnituru nie będzie przesadą, ściszone rozmowy, powaga, skupienie. Może to się już trochę zmienia, ale jednak kontrast widać gołym okiem. Tymczasem w USA różnica pomiędzy „korzystaniem” z kina czy teatru prawie nie istnieje. Może inne wnętrza, ale ten sam model zachowań.


na wejściu każdy dostał program z nazwiskami aktorów i sponsorami
Po pierwsze mało kto korzysta z szatni. Przy takiej zimie w Chicago i ponad 2 tysiącach miejsc na widowni, która była pełna, widok był dość groteskowy. Wszyscy upychali swoje kurtki (prawie nikt nie był w płaszczu) na fotelach. Piękna sala zamieniła się w zatłoczoną poczekalnię jak na Dworcu Centralnym. Do tego sam strój też nie był niczym szczególnym. Już nawet nie marze o garniturze czy koszuli z marynarką. Królowały jeansy i wyciągnięte swetry. To i tak jest o klasę wyżej niż dziurawe i wyciągnięte dresy.
Po drugie na sali w teatrze można jeść i pić. Przed wejściem na widownię można się zaopatrzyć w smakołyki i później siorbać i szeleścić podczas spektaklu. To nie jedyna wada takiego rozwiązania. Ktoś coś wyleje, ktoś coś upuści. Nie wspomnę już o tym, jak te pluszowe wnętrza wyglądały po spektaklu. Wszędzie śmieci, walający się popkorn, papierki po batonikach i plastikowe kubki na siedzeniach. Cóż, to już pewnie kultura osobista, a nie same zasady panujące w teatrze.
Po trzecie zwyczajowo Amerykanie żywiołowo reagują i komentują przedstawienie. Ktoś gwizda, ktoś krzyczy za uchem, ktoś głośno się śmieje lub wyraża niezadowolenie. Jak w sitcomie, kiedy głosy z boku pomagają Ci zrozumieć czy masz się teraz śmiać czy płakać. Ale to przykre, że zamiast skupić się na sztuce musiałam oglądać/słuchać tych wszystkich reakcji pozostałych widzów. Nie zdawałam sobie sprawy jak to przeszkadza w odbiorze.
Na koniec wielkim zdziwieniem były dla mnie owacje. Na stojąco, ale jeszcze aktorzy nie zeszli ze sceny a już była kolejka do wyjścia. Zanim zszedł ostatni aktor sala była w połowie pusta (przypomnę, że było ponad 2 tys osób). Ale jak to? to nie ma drugiego i trzeciego wyjścia aktorów na oklaski? Długie brawa, a już owacje na stojąco coś przecież znaczą... Nie podobało się? Tu chyba chodziło jednak o to, żeby wstać i wyjść, a przy okazji poklaskać. No nie wiem… jakoś mnie to nie przekonuje. Przeżycie jedyne w swoim rodzaju. 

Cieszę się, że w Polsce mamy nieco inne tradycje. Ciekawe jak jest w innych teatrach w USA

obraz jak po bitwie

Komentarze